środa, 26 lutego 2014

Good Morning Vietnam (Gdynia)


O gdyńskiej restauracji Good Morning Vietnam czytałam dobre recenzje, dlatego bardzo chciałam się do niej wybrać. Uwielbiam wietnamską kuchnię, dlatego mój pobyt (niestety krótki) w Trójmieście był dobrą okazją, by przekonać się, czy to miejsce okaże się rzeczywiście na tak wysokim poziomie.
Niestety na samym początku restauracja nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Na stolikach widać było kartki z napisem "rezerwacja", dlatego nie wiadomo było, czy w ogóle jakiś jest wolny i gdzie usiąść, a obsługa, mimo znaczących spojrzeń w jej stronę niespecjalnie się spieszyła, by podejść do nowych gości i zachować się tak, jak to jest przyjęte w wielu lokalach. Do tego niekorzystnie wypada wg mnie niezbyt udany wystrój, który możecie zobaczyć na powyższym zdjęciu.
Wszystko to nie jest jednak najważniejsze. Przecież to miejsce odwiedza się głównie dla jedzenia. Na początek zdecydowałam się na zupę Hanoi Pho, a koleżanka - na zupę z mlekiem kokosowym z krewetkami i bazylią. Najpierw jednak dostałyśmy napoje - napar ze świeżego imbiru z miętą i limonką oraz z pomarańczą. Pamiętam, że bardzo smakowało mi coś podobnego w Monsieur Vuong w Berlinie, ale niestety tym razem nie było tak dobre chyba z uwagi na zbyt dużą ilość imbiru, choć dało się wypić;)


Dość szybko podano wspomniane już zupy. Pho, czyli rosół z makaronem ryżowym, kurczakiem i kolendrą to coś dla mnie;) Był bardzo aromatyczny i sycący z powodu dużej ilości dodatków. Zupa na bazie mleka kokosowego również była udana. Szkoda tylko, że dobre wrażenie popsuto, podając dania główne, gdy jeszcze jadłyśmy zupy. Może ktoś wyszedł z założenia, że spring rollsy są na zimno, więc nie ma różnicy, kiedy się je poda;) Szkoda tylko, że moja smażona wołowina z makaronem ryżowym, sałatką, świeżymi ziołami, orzechami ziemnymi i sosem rybnym była już prawie zimna, choć nie jestem pewna, jaka miała być;) Dobrze chociaż, że oba dania były smaczne, choć spodziewałam się czegoś lepszego. Sajgonki z jajkiem, sałatą, makaronem ryżowym i kurczakiem podane z sosem orzechowym okazały się dość udane, choć przesolone. Z kolei moje danie smakowało świeżo, ale niestety bardzo mało wyraziście. Po spróbowaniu kilku dań ze wspomnianej knajpki Monsieur Vuong w Berlinie to wydało mi się trochę bez smaku, mimo wymienionych w nazwie mocnych składników, jak sos rybny czy orzeszki ziemne. W efekcie długo oczekiwana wizyta w Good Morning Vietnam odrobinę mnie zawiodła, ale nie twierdzę, że było tragicznie. Parę poprawek i będzie całkiem nieźle.

Jedzenie: 3,5/5
Cena/jakość: 4
Obsługa: 3
Wystrój: 2


Good Morning Vietnam
ul. Świętojańska 83 A, Gdynia

piątek, 21 lutego 2014

Ciasteczka z solonymi orzeszkami ziemnymi wg Nigelli


Nigella Lawson w swojej książce "Jak być domową boginią" napisała: "Gdyby łakomstwo mogło służyć za probierz, to byłyby moje ulubione ciasteczka". To chyba całkiem niezła ich rekomendacja. Słodko-słone połączenia mają wielu zwolenników (w tym rzecz jasna mnie), co wcale nie dziwi. W tym wypadku to kontrast między solonymi orzeszkami ziemnymi i resztą ciasteczka sprawia, że są tak kuszące. Poza tym dzięki dodatkowi margaryny są niezwykle lekkie i chrupiące, dlatego nie należy zastępować jej masłem. Autorka poleca jeść je z lodami waniliowymi, ale ja o tym zapomniałam. Konieczność wypróbowania tego zestawienia to chyba wystarczający powód, by upiec je ponownie;)

niedziela, 16 lutego 2014

Zupa kokosowa z fasolą czarne oczko


Czasem, nawet na niedzielę, przydaje się szybki przepis na obiad. Proponuję wypróbować wtedy ten na pyszną, nietypową zupę kokosową z papryką i fasolą czarne oczko (którą oczywiście można zastąpić inną odmianą czy jakąś ich mieszanką). Jest banalnie prosta w przygotowaniu, a przy tym oryginalna w smaku - lekko kwaśna (choć można użyć tyle soku z cytryny albo limonki, ile się lubi, a nawet go pominąć), doprawiona aromatycznymi przyprawami i odrobinę pikantna. Dobra na rozgrzanie, a jednocześnie bardzo świeża w smaku. Ugotowałam ją całkiem niedawno, ale już myślę, żeby to powtórzyć. Wam z pewnością też przypadnie do gustu.

wtorek, 11 lutego 2014

Ciasto cytrynowe z suszonymi figami


Kolejny przepis, który w końcu doczekał się zrealizowania po długim oczekiwaniu w kolejce;) Już tak mam, że częściej szukam nowych, niż wypróbowuję jakieś z tych nagromadzonych w zakładkach. Może to przez to, że trudno utrzymać w nich porządek, ale ostatnio staram się to zmienić. Dlatego dzisiaj zapraszam na proste, ale bardzo smakowite ciasto z suszonymi figami i skórką z cytryny. To namiastka lata zimą - suszone owoce przecież całkiem dobrze zastępują świeże. W efekcie otrzymujemy pyszne, aromatyczne ciasto w sam raz do kawy. Albo, zwłaszcza gdy jest jeszcze ciepłe, dobrze jest podać je z lodami. Ja wybrałam chałwowe, które świetnie się z nim komponowały.

środa, 5 lutego 2014

Spółdzielnia (Łódź)


Spółdzielnia to nowe miejsce na kulinarnej mapie Łodzi - kolejne w Off Piotrkowska, co zaczyna się robić trochę nudne, ale to szczegół. Już od lipca właściciele tej restauracji organizują cotygodniowy Eko Targ, w którym miałam okazję wziąć udział, sprzedając swoje wypieki i przetwory. W grudniu przyszedł czas na otwarcie lokalu i jeszcze w tym miesiącu udało mi się go odwiedzić.
Po wejściu rzuca się w oczy wielki neon, widoczny na powyższym zdjęciu. "Spożywczy" to mały kącik z ekologicznymi i nietypowymi produktami, które po dokładniejszym obejrzeniu okazały się niezbyt ciekawe - większość jest dostępnych w lepszych supermarketach, i to w znośniejszej cenie. Może z czasem sklepik się rozwinie, bo na razie nie ma co tam kupić.
Również wystrój jak zwykle mnie nie zachwycił. Wprawdzie mamy tu i przestronne wnętrze, i meble ze skrzynek, i duży wspólny stół na środku, właściwe dla "hipsterskich" lokali, ale według mnie zabrakło jakichś ciekawszych akcentów, może poza intrygująco pomalowaną ścianą, którą możecie zobaczyć na ostatnim zdjęciu.


Z dość ubogiego menu, w którym dominują raczej eksploatowane wszędzie smaki, wybrałam zupę cebulową i łososia w burbonie z puree selerowym i jarmużem. Czas oczekiwania na zamówione dania był wyjątkowo długi i zastanawiałam się, czy w ogóle je dostaniemy;) Zupa była w porządku (ale nie aż tak, żeby się nią nie podzielić;D), podobnie danie główne, ale bez rewelacji, choć łosoś smakowałby o wiele lepiej, gdyby nie był tak okropnie słony. Zawsze zastanawiało mnie, jak można używać tyle soli, skoro nie da się jej usunąć z dania, a dosolić je - jak najbardziej. Przecież przyprawy często stoją na stole i klienci mogą ich użyć, jeśli już muszą;) Z kolei drugie zamówione danie główne okazało się nawet gorsze - był to grillowany rostbef z serem pleśniowym podany z miksem sałat i frytkami. Z całego zestawu najlepsze są robione na miejscu frytki serwowane osobno w kubełku. Mięso miało być średnio wysmażone, ale wyglądało bardziej na rare, do tego było dość twarde. Mam też uwagi co do ilości dodatków - ta odrobina sałaty czy trzy (!) liście jarmużu to stanowczo za mało;) 


Do wyboru jest tylko jeden deser dnia - wtedy była to gruszka gotowana w winie z kremem pomarańczowym. Wybitnie mi nie smakowała, dobrze, że nie ja ją zamówiłam;) Może to dlatego, że nie lubię gotowanych owoców, ale w tym przypadku najgorszy był według mnie krem - za mało słodki i bez wyczuwalnego smaku i aromatu cytrusów.
Podsumowując, Spółdzielnia mnie nie przekonała. Może kiedyś dam jej drugą szansę, ale na razie poczekam, aż się poprawi (o ile do tego dojdzie). Najmniej zastrzeżeń mam do obsługi, choć to za mało, by jednoznacznie pozytywnie ocenić restaurację. Poza tym i ona nie powalała profesjonalizmem, więc pozostaje życzyć rozwoju, bo nie można mieć wszystkiego od razu;)

Jedzenie: 3/5
Cena/jakość: 3
Obsługa: 3,5
Wystrój: 3


Spółdzielnia
ul. Piotrkowska 138/140, Łódź

sobota, 1 lutego 2014

Arizoński gulasz z sarniny wg Jamiego

Przy okazji meksykańskiej surówki z kapusty z chili i limonką wspominałam o gulaszu, do którego ją podałam. Oto i on;) Oba przepisy pochodzą z bardzo ciekawej książki Jamiego Olivera "Jamie's America", więc to chyba wystarczająca rekomendacja! Nie jestem jego specjalnie wielką fanką, ale trzeba przyznać, że zna się na rzeczy;D Na razie wszystko, co przygotowałam według przepisów Olivera było naprawdę udane. Podobnie jest z tym gulaszem, który pochodzi z Arizony (gdzie podawany jest z ryżem, fasolą czy pszennymi plackami z patelni), ale bardzo przypomina również te polskie, choć jego smak jest, jak to się teraz mówi, podkręcony przez dodatek jałowca i rozmarynu. W sam raz na jutrzejszy niedzielny obiad.