piątek, 30 listopada 2012

Superdietetyczne ciasto z jabłkami, bez tłuszczu


Warto wypróbować to ciasto, żeby przekonać się, że zdrowe, właściwie dietetyczne wypieki też mogą być pyszne! Niskokaloryczne i lekkie, a przy tym wciąż słodkie i smakowite. Tym razem tajemnica tkwi w dużej ilości owoców, które słodzą ciasto i powodują, że jest wilgotne i aromatyczne. Świetnie nadaje się, by zabrać ze sobą w pudełku jego spory kawałek, mając za nic zasadę, że na śniadanie raczej nie je się ciast;D W końcu to same owoce, mąka z pełnego przemiału i jajka z niedużym dodatkiem cukru.

piątek, 23 listopada 2012

Bánh mì z wołowiną i trawą cytrynową


Niedawno zaopatrzyłam się w świetną książkę "Vietnamese Street Food" i nie mogłam doczekać się, aż coś z niej wypróbuję. Od dawna podoba mi się idea ulicznego jedzenia, a Wietnam to kraj, który z pewnością chętnie bym odwiedziła, dlatego byłam pewna, że przepisy mi się spodobają i sprawdzą się u mnie w domu. Wszyscy lubimy pikantne dania i spora ilość chili to nie problem. Te bagietki nie są jednak aż tak ostre, więc proszę się nie bać:D I je wypróbować, bo prawie wszystkie składniki są łatwo dostępne, a trawa cytrynowa też jest coraz częściej do kupienia w polskich sklepach. To pierwsze u mnie danie z tej książki, zapraszam na kolejne, bo na pewno niebawem się pojawią :)

wtorek, 20 listopada 2012

Zapiekane gnocchi z bakłażanem, sosem pomidorowym i serem

Gnocchi zapiekane w sosie pomidorowym to typowe comfort food. Ja chciałam uczynić to danie trochę zdrowszym i lżejszym, ale nadal sycącym, więc połowę klusek zamieniłam na bakłażan. Taka wersja jest równie smaczna, można nawet powiedzieć, że to warzywo, wchłaniając sos z pomidorów, świetnie "wtapia się" w resztę składników i prawie zastępuje gnocchi. Całość jest naprawdę pyszna!


piątek, 16 listopada 2012

Pie z wieprzowiną, żurawiną i pistacjami


Ten pie jest naprawdę pyszny, dlatego zachęcam do niezrażania się długością przepisu ani dodatkiem smalcu do ciasta i jak najszybszego przygotowania go. Świeżej żurawiny niedługo nie będzie, bo sezon na nią się skończy, więc nie ma co zwlekać:D Jej dodatek świetnie pasuje do całości, pistacje są ciekawym akcentem, a ciasto też jest niczego sobie, kruche i wyraziste w smaku;) Polecam jako danie na ciepło z sosem, ale także jako przekąskę do zabrania ze sobą, bo na zimno jest nawet lepsze.

niedziela, 11 listopada 2012

Ciasto cytrynowo-migdałowe Sophie Dahl


Przedstawiam jedno z lepszych ciast, jakie miałam okazję jeść. Jeśli tylko je wypróbujecie, będziecie zachwyceni połączeniem migdałów i cytryny, które jest wyraźnie wyczuwalne w każdym kęsie. Przepis znalazłam w książce "Apetyczna panna Dahl", a Sophie dostała go z kolei od taksówkarza z Sorrento, który żalił się jej, że bardzo lubi gotować, a żona i córki błagają go, by przestał, bo zostawia w kuchni straszny bałagan;D Nie rozumiem ich nalegań, zwłaszcza jeśli ma w repertuarze tak pyszne wypieki, jak to proste, rozpływające się w ustach migdałowo-cytrynowe ciasto.

sobota, 10 listopada 2012

Izraelska sałatka ze szpinaku z migdałami i daktylami


Ta sałatka naprawdę powala smakiem. Przynajmniej mnie;D Przepis na nią pochodzi z książki "Jerusalem", autorstwa Yotama Ottolenghi i Samiego Tamimi. Dodatek daktyli do sałatki to dla mnie nowość, ale to zestawienie powinno być wykorzystywane częściej! Słodycz tych owoców w połączeniu z ostrością cebuli, kwaśnym octem i sokiem z cytryny oraz chrupiącymi, doprawionymi sumakiem, lekko słonymi grzankami i migdałami daje naprawdę niesamowity efekt. Chyba jeszcze nie raz ją przygotuję, jako dodatek (u mnie tym razem do steku z polędwicy) lub, w większej ilości, nawet jako lekkie danie główne.

czwartek, 8 listopada 2012

Kisir z miętą i granatem


Kisir to bliskowschodnie danie składające się zwykle z bulguru, pomidorów i pietruszki. Wersja z granatem wywodzi się przede wszystkim z Turcji i właśnie taką przygotowałam. Przepis zaczerpnęłam od Yotama Ottolenghi, autora książki "Jerusalem", której jestem dumną posiadaczką (o której pewnie napiszę);D Efekt jest bardzo ciekawy, połączenie sprężystego, pikantnego bulguru ze świeżą, wyrazistą miętą i słodkimi pestkami granatów pozytywnie zaskakuje. Zwykle jest to dodatek, podobny do tabbouleh, ale można potraktować go jako danie główne. Polecam:)

Kisir z miętą
i granatem
- 1 cebula
- 2 łyżki oliwy
- 1 łyżka koncentratu pomidorowego
- 2 pomidory
- ok. 150 ml wody
- 190g bulguru
- 2 łyżeczki syropu z granatów
- 2 łyżeczki soku z cytryny
- 1 łyżka posiekanej pietruszki i dymki
- 1 łyżka posiekanej mięty
- 1 zielona ostra papryczka
- 1 ząbek czosnku
- 1/2 łyżeczki kuminu
- sól, pieprz
- 1/2 granatu
- 2 łyżki jogurtu naturalnego

1) Zeszklić drobno pokrojoną cebulę na oliwie.
2) Dodać koncentrat i obrane, posiekane pomidory.
3) Dusić, mieszając, przez kilka minut.
4) Zdjąć patelnię z ognia i wmieszać bulgur.
5) Dodać sok z cytryny, zioła, posiekane chili i czosnek oraz kumin.
6) Dolać ciepłą wodę i odstawić lub gotować, w zależności od bulguru.
7) Doprawić i podawać z kleksem jogurtu i pestkami granatu.

Inspiracja stąd.

Czas przygotowania: 20 minut
Liczba porcji: 2
Kaloryczność jednej porcji: 470 kcal

niedziela, 4 listopada 2012

Gdzie zjeść w Warszawie? Część 1.



Ostatnią ciepłą sobotę tej jesieni udało mi się przeznaczyć na wyjazd do Warszawy. Przecież to tylko 130km od Łodzi, więc podróż trwa ok. 1,5 godziny i nie pozwala się zbytnio zmęczyć;) Bez problemu można zdążyć zjeść tam pierwsze lub drugie śniadanie. Ja wybrałam SAM Kameralny Kompleks Gastronomiczny, żeby przekonać się, jak ten coraz bardziej znany lokal wygląda w rzeczywistości. Nie chodzi mi oczywiście o wnętrze, które jest raczej skromne, ale o atmosferę i sposób połączenia lokalu z mini delikatesami. No i oczywiście samo jedzenie.


Na szczęście po dotarciu na miejsce udało nam się go spróbować, choć prawie zrezygnowaliśmy z czekania na wolny stolik. W końcu miejsce się znalazło i mogliśmy złożyć zamówienie u bardzo miłej kelnerki. Ja wybrałam bajgla z pieczoną wołowiną i sosem z chili, który otrzymałam nadspodziewanie szybko. Był pyszny. Może smakował mi aż tak, bo byłam głodna, ale raczej  nie mogłam pomylić się co do tego, że był miękki, świetnie upieczony i wypełniony fajnymi składnikami. Spróbowałam też odrobinę szakszuki i śniadania marokańskiego, na które składa się kromka żytniego chleba z jajkiem sadzonym i awokado. Te pozycje w menu cieszą się dużym powodzeniem i widziałam je w kilku internetowych relacjach z tego lokalu, ale na mnie nie zrobiły wielkiego wrażenia – były zbyt słabo doprawione. Generalnie jednak jedzenie bardzo mi smakowało – trzeba wziąć też pod uwagę sfotografowane następnego dnia w domu pieczywo kupione w sklepiku, do którego prowadzą schody w dół, prosto z sali. Zdecydowałam się na trójkątny chleb żytni z cynamonem i jeszcze ciepły zwykły żytni na zakwasie oraz malutkie drożdżówki z różą, które podobno robią furorę. Mnie też smakowały: były delikatne, świeże i aromatyczne, choć spodziewałam się większych fajerwerków;) Za to chleb na zakwasie zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu, szkoda, że nie mogę częściej odwiedzać tego miejsca.


Kilka razy czytałam o lodziarni Limoni, a zwłaszcza o tamtejszym dużym wyborze smaków lodów. Buraczkowe są mało słodkie i niezbyt smaczne raczej z tego powodu, a nie przez związek z pewnym warzywem;) Z kolei bazyliowo-cytrynowe i migdałowe udały im się w większym stopniu. Kulka kosztuje 4 zł, czytałam, że zwykle są one bardzo duże, ale chyba a) to nie jest prawda (zwłaszcza w stosunku do tych w Łodzi;D) lub b) sprzedawca tym razem nie był tak miły;)



Dopiero wieczorem znalazł się czas na wizytę w restauracji – wybrałam Bezgraniczną, by mieć możliwość wyboru dań z różnych stron świata. Ale zanim zasiądzie się do stołu trzeba w ogóle trafić na miejsce, co wcale nie jest takie proste w przypadku lokalu, który mieści się w jakimś biurowcu i nie jest zbyt dobrze oznaczony;) W końcu jednak poszukiwania skończyły się sukcesem i można było zająć się wyborem dań. W międzyczasie oczywiście przyjrzałam się wystrojowi, który każdym szczegółem nawiązuje do podróży i może robić wrażenie. Podobało mi się, że każdy stół ma blat ozdobiony mapą. Niebawem wylądowały na nich przystawki i zupy. Ja jadłam widoczne powyżej rybne ceviche, które w miarę mi smakowały, ale porcja była zdecydowanie za duża na przystawkę. Tajska Tom Yum okazała się smaczna, ale prawie nie zawierała dodatków, natomiast wietnamska Sup Ca Ri z wołowiną, mlekiem kokosowym, curry, marchewką i ziemniakami, której spróbowałam dwa razy, była niezła, o wyczuwalnym mięsnym smaku. Niestety zgrzyt nastąpił, kiedy jeszcze kończyliśmy te dania: kelnerka bardzo szybko przyniosła resztę zamówionych potraw, które musiały chwilę poczekać i na pewno stygły. Ja zdecydowałam się na Jamaica Me Crazy – krewetki (ściślej 7 dość małych) w sosie curry podane z frytkami ze słodkich ziemniaków. Te ostatnie były bardzo ciekawe w smaku, ale zabrakło mi odrobiny soli do nich. Całość jednak można uznać za udaną. Natomiast indyjski Butter Chicken – kurczak w aromatycznym sosie - przytłaczał smakiem kardamonu, choć trzeba przyznać, że był dość intrygujący. „Zwyczajne” danie, jakim jest cheeseburger wypadło chyba najlepiej: mięso smakowało bardzo wyraziście, a dodatków było sporo.

 
Po daniu głównym przychodzi czas na deser, dlatego trzeba było spróbować co nieco;) Zamówiłam pochodzący z Kolumbii mleczny budyń z cynamonem i wiórkami kokosowymi o nazwie Natilla, który widać poniżej. Spodziewałam się może czegoś ciepłego, ale okazało się, że jest to bardzo słodki, stężały deser, który był tylko posypany cynamonem. Spróbowałam też sernika, który wg mnie był tylko poprawny, oraz lodów kukurydzianych podanych z malezyjskimi Kuih Kodok, czyli okrągłymi racuszkami z bananem w środku. Ten ostatni deser był chyba najlepszy – wyraźnie wyczuwało się smak kukurydzy, który wcale nie przeszkadzał, a podane na ciepło kuleczki dobrze pasowały do lodów. Po wypróbowaniu tylu pozycji z dość krótkiego menu mogę polecić to miejsce, jeśli ktoś wybiera się do Warszawy lub jeszcze do niego nie trafił;)